W poniedziałek (18 czerwca), w gdańskim klubie B90 odbył się koncert, którego nie mógł przegapić żaden miłośnik ciężkich brzmień. Na scenie zagościli bowiem muzycy z legendarnej formacji Soulfly.
Max Cavalera to absolutna legenda muzyki metalowej i z pewnością nikomu nie trzeba przybliżać jego muzycznych dokonań. Nic więc dziwnego, że koncerty Soulfly w Polsce cieszyły się takim zainteresowaniem i zgromadziły w klubach tylu fanów. Nie inaczej było w gdańskim B90, które jak zawsze nie zawiodło względem nagłośnienia, oświetlenia ani atmosfery. Klub ten dynamicznie się rozwija i pomimo teoretycznie dosyć krótkiego stażu ma się czym chwalić i nabiera coraz większego rozpędu. Zanim na deskach sceny B90 pojawił się Max i jego kompani z formacji Soulfly, publikę rozruszał zespół powołany do życia z inicjatywy dwóch synów Cavalery – Igora oraz Zyona.
Grupa Lody Kong istnieje zaledwie trzy lata, jednak nie sposób odmówić „dobrych genów”, które mają członkowie tej ekipy. Najwyraźniej Igor oraz Zyon są mocno zainspirowani dokonaniami ojca i trzeba przyznać, że w kompozycjach Lody Kong można doszukać się naleciałości jego dokonań. Chociaż grupa w swoim dorobku ma dopiero EP „No Rules” i stawia pierwsze sceniczne kroki, po muzykach nie można było zobaczyć najmniejszego stresu, a ich występ stał na bardzo wysokim poziomie. Amerykanie dali bardzo energiczny koncert, który był nie tylko świetną formą promocji dla młodego składu, ale także bardzo dobrą rozgrzewką przed występem legendarnego Soulfly.
Szczerze mówiąc obawiałem się formy Maxa i spółki. Są to staży metalowi wyjadacze, którzy zdają się być dosyć statyczni na scenie i raczej „robić swoje” niż dbać o dobry kontakt z fanami. Na szczęście były to nietrafne domysły, a Soulfly zdecydowanie nie opierał się na statusie legendy, lecz dbał o to by każdy wyszedł z koncertu odpowiednio poobijany, zmęczony i zadowolony.
Zobacz galerię z koncertu Soulfly i Lody Kong z gdańskiego B90!
Na początek muzycy zaserwowali numer „Bloodshed” otwierający ich najnowszy album – „Savages”. To właśnie promocja tego krążka sprowadziła grupę do naszego kraju, więc nic dziwnego, że tego wieczoru była jeszcze okazja aby usłyszeć kilka nowszych utworów. Chociaż od początku publika bawiła się znakomicie, to jedna rzecz dosyć mocno dziwiła – nie było „parcia na barierki” i okropnego ścisku. Można było wręcz swobodnie przechodzić między ludźmi i nawet przychodząc późno dostać się pod same barierki. Być może spowodowane to było tym, że fani bardziej oczekiwali na starsze kompozycje, może było to poniedziałkowe zmęczenie, w każdym razie nie było nadmiernego ciśnienia, a frekwencja zdecydowanie dopisała.
Z każdym kolejnym numerem koncert nabierał jednak tempa zarówno wśród publiczności, jak i muzyków. Max Cavalera zachęcał fanów do wspólnej zabawy, wielokrotnie krzycząc ze sceny „jump!”, a także jak na prawdziwego fana piłki nożnej przystało, frontman Soulfly namówił wszystkich do odśpiewania „Ole, ole, oleeee Soulfly” rodem ze stadionowych przyśpiewek.
Praktycznie z każdą minutą euforia fanów rosła, a szczególnie w momentach gdy ze sceny wybrzmiewały dźwięki najbardziej znanych utworów zespołu oraz kiedy muzycy sięgnęli po twórczość poprzedniej grupy Cavalery – Sepultury. Genialnym zwieńczeniem tego fantastycznego koncertu było gościnne pojawienie się na scenie muzyków z Lody Kong, którzy wsparli Soulfly wokalnie. Był to bardzo miły ukłon synów w stronę twórczości ojca, a także Maxa dla talentu oraz zamiłowań jego dzieci.
Koncert został zakończony coverem innej legendy, która już wkrótce pojawi się w Polsce – Iron Maiden. Fani mieli okazję także aby przybić piątkę z basistą Soulfly – Tonym Camposem, który wprost ze sceny zszedł na moment do fanów.